Buty
Znudzona chodzę po sklepach nowej galerii. Określenie kiedyś zarezerwowane dla sztuki i to wysokiej. Teraz to miejsca z szeregiem sklepów, często oferujące towar daleki od sztuki. Przyszłam tu bez celu. Tak po prostu. Jak to kobieta. Lubię popatrzeć. Czasami patrzenie wystarczy. Wracam do domu nasycona obrazami z myślą… ile to jest rzeczy, których ja nie potrzebuję. Nagle mój wzrok pada na wystawę butów. Są! Takie jakie kiedyś widziałam oczami wyobraźni. Wyśnione, wymarzone… czerwone szpilki. I już wyobraźnia pracuje. Widzę siebie sunącą kocim krokiem. Szpilki stukają rytmicznie, błyszczą czerwienią. Przyciągają wzrok mężczyzn i o dziwo kobiet. Chociaż nie, kobiety mi teraz zazdroszczą, moja noga tak smukło wygląda, Pęciny wąziutkie. Łydeczki kształtne. Cud, miód malina. Kupuję. Nie ma to tamto. Wracam do domu tuląc do piersi upragnione buty. I nagle… no tak! Zaczyna się! Po co kupiłam te buty? Przecież ja nigdy nie chodzę w szpilkach! Po kilku krokach będą bolały mnie nogi. Jasny szlag niech to trafi. Tyle kasy! Mogłam za to przeżyć dwa tygodnie, a nawet miesiąc. Mało jem. Nie ruszam się za bardzo, żeby nie spalać kalorii, to i jeść za dużo nie potrzebuję. Kurczę, jak już mnie naszło na buty mogłam poszukać czegoś bardziej pożytecznego. Gdzie ja pójdę w tych butach? Przecież nie po zakupy i nie do warzywniaka. Na rauty nikt mnie nie zaprasza. Wesela to tak raz na pięć lat. Na pogrzeby nie pasują. A może wrócić i oddać? No ale jak oddać? Pomyślą, że nienormalna. Kupuje, żeby zaraz oddać. Jakaś nieodpowiedzialna kretynka – pomyślą. Po co poszłam do tej galerii. Mogłam pójść do prawdziwej, przynajmniej obcowałabym ze sztuką przez duże S, która jakby nie było rozwija. A tak? Ani się nie rozwinęłam, ani nie ubogaciłam jak mówi biskup. Jak już chciałam roztrwonić kasę, to mogłam wydać na biedne zwierzątka. Ile książek byłoby za to. Ebook 'ów jeszcze więcej, bo tańsze. No trudno. Jak już kupiłam to niech tak zostanie. Prześpię się z nimi i zadecyduję. Oddam jutro. Powiem, że uwierały. Choć nie uwierają. Leżą idealnie, jakby szyte na miarę. A jak oddam i będę żałować? Przecież nie pójdę kupić drugi raz. W domu przymierzę jeszcze raz. Pochodzę w nich ubrana w czerwoną bieliznę. Ale jazda. Tylko chłopa mi brakuje. Jakby był, to by miał uciechę. I już płynę marzeniami, już widzę świece, szampan w kieliszkach. Muzyka, musi być muzyka. Jakiś smooth jazz. Przymykam oczy. Tramwaj tak spokojnie sunie. Promienie słońca muskają mnie po twarzy. …. ja pierniczę, przejechałam mój przystanek!
No Comments