Jest środek nocy.  Patrzę na siebie z góry i obserwuję,  jak dyndam na linie uczepionej mojego balkonu.

Strach mnie obezwładnia. Drżące ręce mocno zaciskają się na linie. Jakby wbrew sobie, jakby na przekór ciału, które jest  omdlałe z lęku. Uciekam z własnego mieszkania. To tylko, albo aż, trzecie piętro z wysokim parterem. Czy naprawdę uciekam z mieszkania? Czy może uciekam od własnych lęków? Już wiem, moje strachy zmaterializowały się i wygoniły mnie z miejsca, które dawało resztę poczucia bezpieczeństwa. Ta lina tak strasznie się kołysze. Mam problem, żeby utrzymać równowagę. Muszę  ześlizgnąć się na dół.  W środku są one. Mają powykrzywiane gęby, ironiczne spojrzenia, ciężkie buciory. Monstrualne rozmiary potworów dają  mi małą przewagę.  Nie dają rady mnie dogonić, są za ciężkie, za powolne. Tylko że ja też jestem ociężała.  Tę scenę widzę jak na zwolnionym filmie. Zaglądam między pręty barierki. Już tu przylazły. Pchają się do drzwi balkonowych. Muszę się spieszyć. Szybko na dół. Co chwilę spoglądam w górę, czy już mnie zobaczyły. Spoglądam w dół, ile jeszcze drogi przede mną. Jak to wszystko powoli się toczy! Tak bardzo jestem zmęczona. Ciężkie ręce, ciężkie nogi, a tutaj trzeba szybko.  Jeszcze trzy metry. „Oddychaj”  mówię sobie w głowie, ale powietrze z trudem przedostaje się do płuc. Lęk utkwił w przełyku, zacisnął gardło. Ciemno przed oczami. Trzeba na dół. Jeszcze metr. Teraz już będzie dobrze. Dotykam stopami ziemi. Czuję oparcie i robi się trochę lepiej. Wraca oddech. Spoglądam w górę. Są. Przedostały się na balkon, będą podążać za mną. Już wczepiają się łapami w linę.  Gorzej będzie jak wyskoczą. Dla nich taka wysokość, to bułka z masłem. A może się poobijają? Nie da rady inaczej, muszą się sponiewierać, to w końcu trzecie piętro z wysokim parterem.  Zaczynam biec przed siebie, kieruję się na parking. Tam między samochodami zgubię je. Są wielkie, a samochody ciaśniutko zaparkowane. Oj, będzie zabawa!  Dobiegam do parkingu, a raczej dowlekam się. Dlaczego we śnie wszystko tak powoli się dzieje? Tak pokracznie. Ta druga ja, która patrzy z góry, daje mi znaki.

– Tam w przedostatnim rzędzie, za tym terenowym, tam będzie dobrze. W razie czego wciśniesz się pod samochód. – Słucham jej, bo mam z nią sztamę. Jest rozsądna, myśli logicznie.

Gramolę się pod auto. Będzie dobrze, musi być dobrze. Taki wysiłek nie może pójść na marne. Beton pod moimi plecami ciepły, bo i noc pogodna. Tu mnie nie znajdą. „Głupie strachy! Głowy macie małe, to i mózgi niewielkie, trzeba jeszcze mieć instynkt, sprawne zmysły” – myślę sobie, a na nos spada mi kropla smaru. Rozmazuję ją ręką po twarzy. Paskudztwo nie chce się zetrzeć. Próbuję rogiem rozciągniętej koszulki nocnej. Koszula brudna, a twarz dalej lepiąca. Nasłuchuję. Cisza. Ciemno. Nic się nie dzieje. Zamykam oczy. Serce uspokaja się i zaczyna bić w normalnym rytmie.  Tracę poczucie czasu, trudno mi określić godzinę. Powoli zaczyna się rozjaśniać. Trzeba się w końcu ruszyć. Ile można tak leżeć. Już mnie boli ciało. Mimo zesztywniałych mięśni  wydostaję się spod samochodu. Rozglądam się niepewnie… nie ma nikogo. Czas wrócić do mieszkania, ale jak? W tej panice nie zabrałam kluczy. Idę pod balkon. Lina wisi. Całe szczęście. Wdrapuję się powoli, bo idzie mi to opornie. Na wysokości drugiego piętra spoglądam w okna sąsiada. Nie śpi, patrzy w okno i widzę jak usta otwierają mu się do krzyku. Dlaczego on tak wrzeszczy?!  Hałas dzwoni mi w uszach.

Otwieram oczy. Leżę we własnym łóżku, przy uchu terkocze budzik. Wyłączam go i zwlekam się z ciepłej, pachnącej snem pościeli.  Syczy ekspres, zapach kawy wciska się w nozdrza i budzi do życia. Przypominam sobie sen „ coś okropnego, jakie to koszmary mogą się nam przyśnić. Mózg pracuje nawet w nocy, a jakie historie stwarza” – myślę sobie, popijając kawę z ulubionej filiżanki i uśmiecham się pod nosem. Czas na prysznic. Wchodzę do łazienki, patrzę w lustro i widzę w jego odbiciu moją pomazaną smarem twarz, wzrok kieruję na koszulkę, na jej boku brudna plama. Nie, to niemożliwe! Boję się wyjść na balkon…

Udostępnij na..