I wysypały mi się słowa tak długo zalegające w worku. Trzymałam je uwięzione na lepsze czasy. Te lekkie, ciepłe, skrzydlate poleciały niesione wiatrem wysoko w niebo, oszalałe z uzyskanej wolności. Unosiły się wirując niczym płatki delikatnych kwiatów. Tańczyły, robiły koziołki, roześmiane turlały się na chmurkach. Pozostała po nich woń świeża, na chwilę zaległa w nozdrzach, by rozpłynąć się w powietrzu. Te ciężkie i smutne pognały w las. Ukryły się we mchu i paprociach. Zaległy bolesnością i niezdarnością znaczeń. Schowane przed światem zamruczały z rozkoszą dla nich nieznaną. Spójniki z przyimkami rozniosły się po łące. Uczepiły maków, chabrów, niezapominajek. Z lubością wystawiły nosy do słońca. Teraz nikt nie powie, że są nieważne, że znaczą coś tylko do pary z innymi. Umościły się wygodnie, nadęły pychą kropki i ogonki. Patrzyłam przerażona, struchlała niemocą. Nie potrafię ich pozbierać, to niemożliwe bym na powrót pozbierała je dla siebie. Drżącymi rękami rozchyliłam worek, sprawdzając czy cokolwiek pozostało. I były tam. Te trzy najważniejsze. Przykleiły się do chropowatości lnu. Nie wszystko stracone. Coś pozostało. Serce zabiło mi szybciej. Delikatnie zdejmowałam je i chowałam do szkatułki. Niech urosną, rozplenią się, przyciągną mocą inne. Odrodzą się jak Feniks z popiołów! Wiem to na pewno! Wiara, nadzieja, miłość.

Udostępnij na..