Obserwuję dyskusję na temat zadawania prac domowych. Choć dyskusja to za duże słowo. Bardziej przypomina pyskówkę nauczyciele kontra rodzice, ataki i próby obrony, mała wojna. Wyobraźmy sobie szkołę, gdzie w klasie jest najwyżej dziesięciu uczniów, no w porywach do piętnastu. Lekcje odbywają się w skupieniu i nastawieniu, by jak najwięcej przekazać (nauczyciele) i jak najwięcej skorzystać (uczniowie). Program nie jest przeładowany. Nastawiony na działanie, szukanie informacji, porządkowanie ich, systematyzowanie. Każda lekcja jest wartościowa. Uczniom szkoda jej stracić, być nieobecnym. Nauczyciel dysponuje nowoczesnymi pomocami naukowymi, ma czas na spokojne i bezstresowe przygotowanie się do każdej lekcji. Rodzice angażują się w funkcjonowanie szkoły, chętnie pomagają, współpracują, mają częsty i oparty na zdrowych zasadach kontakt z nauczycielami. Dzieci mają odpowiednie miejsca do odpoczynku w czasie przerw, bezproblemowy dostęp do stołówki, gdzie wygodnie i bez pośpiechu można zjeść śniadanie, obiad, a nawet podwieczorek. W szkole jest gabinet lekarza, psychologa, pedagoga. Uczniowie wracają do domu, gdzie ich jedynym zadaniem jest czytanie lektury, lub przypomnienie materiału na sprawdzian, co zajmuje góra godzinę. Dzieci maja czas na rozwijanie pasji, spotkania z przyjaciółmi, pogadauchy z rodzicami o szkole, kolegach, wspólną zabawę. Jest czas na solidny wypoczynek, więc kolejny dzień w szkole to nie czas stracony, ale wykorzystany do maksimum, bo przecież mózg wypoczęty lepiej pracuje, kojarzy, uczy się, koncentruje. Super! Prawda jakie to piękne? Szkoła marzeń chciałoby się krzyczeć.

A teraz spójrzmy co mamy. Klasy po trzydzieści a nawet więcej uczniów. Ciasne korytarze. Stołówka działająca na zmiany. Niepojęty hałas na przerwach, budzący agresję i w uczniach i nauczycielach. Dzieci obijające się o siebie, wytrącające sobie kanapki, wrzask, zaczepki. Pomiędzy tym skołowany nauczyciel, próbujący zapanować nad żywiołem. W takiej atmosferze dzieci przebywają po osiem a nawet dziesięć godzin dziennie. Na lekcji trudny do opanowania chaos, rozkojarzone dzieci, zmęczony nauczyciel, bo poprzedniego dnia musiał oblecieć jeszcze ze dwie szkoły i nauczanie indywidualne na drugim końcu miasta. A przecież prawdopodobnie ma rodzinę, o którą też musi zadbać. A tu program przeładowany, do zrealizowania przez dwa lata a nie rok. Ciągle nowe obowiązki dorzucane przez przełożonych. Do dyspozycji uczący ma tablicę, kredę, globus i coraz słabszy głos. Dobrze jest, jak ma w klasie internet. Nie ma innej możliwości jak zadać to, co niezrealizowane do domu. Do dyspozycji ma tablicę, kredę i globus.  Koło się zamyka. Rodzice wściekli, że robią robotę za nauczyciela. Nauczyciel w okopach, bo sytuacja bez wyjścia i każdy może mu „nawrzucać”.

Nie jestem zwolenniczką zadawania prac domowych, chociażby z tego powodu, że nie każde dziecko ma rodzica, który jest w stanie pomóc, bo brak mu i wiedzy i umiejętności. Uważam, że po ośmiu godzinach, jakie dziecko spędza w szkole, należy mu się odpoczynek. Rodzice też kończą pracę o określonej godzinie i nie zabierają biura do domu. Pytanie zatem nie powinno brzmieć „czy zadawać prace domowe”, ale co zrobić, żeby nie było potrzeby ich zadawania. Co zrobić, by przerwać to błędne koło wzajemnych pretensji i żalów. Nauczyciele muszą zrozumieć, że dziecko ma prawo być przemęczone, ma prawo nie umieć samodzielnie odrobić zadanych lekcji, ma prawo o czymś zapomnieć ( przecież nam przytrafia się to wielokrotnie i nikt nas za to nie karci). Rodzicu zrozum, że twoje dziecko czasami wymaga pomocy, zainteresowania. Bywa, że czas spędzony przy odrabianiu zadania jest jedynym czasem, kiedy rodzic jest naprawdę z dzieckiem ( szkoda, że tylko tyle). Drodzy rodzice, uderzcie się w piersi, że nie jesteście bez winy. Wielu z was obowiązek wykształcenia, wychowania i opieki nad dzieckiem przerzuciło na szkołę. Rzadko ją odwiedzacie, rzadko angażujecie się w jej działanie. Tłumaczycie się pracą i brakiem czasu. A czas dla nas wszystkich płynie jednakowo. Skoro zdecydowaliście się na dziecko, przyjęliście na siebie obowiązek opieki nad nim, wychowania i kształcenia w stopniu równym, a nawet większym niż szkoła. To wasze dziecko, nie państwowe.

Dla dobra dzieci, bo to one są najważniejsze, należałoby zawiesić spór i skupić się nad sposobem rozwiązania rządzących przemyślaną reformę. I nie mam na myśli tylko zmian w programach nauczania, ale przede wszystkim zmianę sposobu myślenia o szkole i odpowiedzialności za te zmiany, by były mądre, długofalowe, niezależne od rządzącej opcji politycznej. Aby szkoła polska nie była szkołą XIX wieku, lecz nowoczesną, dostosowaną do wymagań współczesnego świata. W tym sporze wygrać muszą dzieci. Powtórzę za klasykiem „takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie.”

Udostępnij na..